<<Bodajże w poniedziałek, gdy dzień
sam przyciął sobie skrzydła, usiadłam obok wejścia do lustrzanki
i zaczęłam
dokładniej przyglądać ludziom
Kilka godzin później, rozpoczął się
pierwszy etap erozji wewnętrznej.>>
Marysię poznałam dopiero w
klasie, gdy szukałam z kim usiąść na matmie.
Cicha,
przejmująca się najmniejszą drobnostką dziewczyna.
Lubiła prostotę. Nie malowała się.
Urodą odbiegała od kanonu szkolnego piękna.
Pamiętam miny koleżanek z klasy, gdy delikatnie w pasie objął Rudy, który chodzi do technikum obok. Jest
niższy od niej, co zawsze wzbudza kontrowersje. Uśmiechnął
się i delikatnie pocałował ją w policzek. I... se poszedł.
Chłopcy! jak ja was uwielbiam!
Zapytałam Marysi czy są razem, na co rzuciła wymowne:
-Tak, ale nie znam się na tym.
Pewnie nasz związek nie przetrwa liceum.
Dyrektor szkoły zatrzymał się obok nas. Przyglądał się przez chwilę w milczeniu zanim do nas podszedł- dostrzegłam kątem oka!
-Przepraszam, że tak się
dziwnie wam przyglądam dziewczynki, ale to wyjątkowe, że są dzieci, które nie rozmawiają ze sobą, siedząc jednocześnie w telefonach.
Kudłaty ma takie samo nazwisko, jak ja!
Nie wiem, przypuszczam niezobowiązująco, że nasi przodkowie polowali razem na mamuty?
Zaczęliśmy
rozmawiać, po tym jak znalazłam telefon w klasie i podeszłam do tego
długowłosego pacana by mu oddać znalezisko.
Okazał się podobny do mojego przyjaciela Filozofa.
Do tej pory omówiliśmy już wszelkie kontrowersyjne tematy od podstaw.
Kudłaty jest istotą niezwykle dociekliwą i ciekawą.
Nie rozumiem tylko uprzedzeń klasy wobec niego.
W ciągu ostatnich dwóch tygodniu odniosłam wrażenie, że Nowy ma wyjątkowy stopień wrażliwości, obdarza innych takim ciepłem.
Byliśmy na wycieczce w Wrocławia, siedział ze mną w drodze powrotnej. Miło mi się
zrobiło, gdy powiedział:
-Luna, podszedłem do Ciebie głownie dlatego, że jako
jedyna osoba wykazywałaś od początku, że nie masz mnie w dupie.
Ze Skrybą zaczęłam bardziej rozmawiać, gdy
czekałam na przyjazd mamy. Została ze mną. Wcześniej przeniosłyśmy razem ławkę do sali. Wydała mi się dziwnie znajoma.
Jest tak stabilna życiowo i zaradna. Z tego co mi wiadomo planuję podróżować po świecie. Pisanie przychodzi jej z łatwością- podczas prac pisemnych na polskim jej ołówek odbywa
cało-dwugodzinny maraton.
Któregoś dnia Marysia przejęła się klasówką
z matematyki i siedziała przymulona pod ścianą. Uśmiechnęłam się do niej, a nawet zaczęłam śpiewać piosenkę:
Pod koniec przerwy powiedziała do mnie, klepiąc po plecach:
- Lubię Cię, dzięki, że jesteś.
W odpowiedzi, napisałam jej kartkę ze słowami J. Borszewicza:
"Nie ma śmierci, gdy człowiek szepce Ci do ucha,
jak dobrze, że jesteś"