07 października 2016

dotknął mnie cień własny

Godzina dziewiętnasta. 
Pomarańczowe światło latarni krząta się między nogami.
Przede mną tańczy cień sylwetki. 
Długi, workowaty sweter. 
Pasma włosów, podążających w swoim  kierunku. 
Biegnę sprintem przez ulicę.
Kołyszę się cały mój świat.
Czuję zimne powietrze.
Oddycham.
Wilgoć wypełnia puste przestrzenie wełnianego szalika.

Myślę o kimś kogo spotkałam niedawno.
I nic.
Świat kołysze się swoim charakterystycznym rytmem.
Widzę, jak uginają się szare kolana, biodra i ramiona.
Nie rozumiem co się dzieje.

Mijam się ze słowem piosenki koło pewnego iglastego drzewa. 
Pochylam się lekko, pozwalając na to, by igły dotknęły moich pleców. 
Widzę w pamięci jego oczy. 
Nadal nie czuję nic.
Jedynie delikatne mrowienie w okolicach serca. 
Bardzo chciałabym, by nie patrzył się tak smutno.
Pamiętam oddech. Nasze mieszane powietrze.
Przy jednym z domów widziałam kawałki uśmiechu. 
Mój żołądek chyba nie strawił resztek przeszłości.
Poczułam ukucie.

Przeplatają się moje myśli. 
Usilnie wmawiam sobie, że zmierzam w tym samym kierunku.
Chciałam tak bardzo uciec od wyobraźni
Od ludzi, którzy mogli zobaczyć moją smutną twarz.
Oddalałam się, nie mogąc zrozumieć czy potrafię jeszcze komuś zaufać.

Coś pękło razem ze słowami piosenki:
„Nie bójmy się mówić, nie bójmy się mówić"
Skamieniałam w duszy, chyba ciało stało się martwe. 
Pozostało tylko milczenie. 
Zatrzymałam się i raptownie do mnie dotarło, że On nie wróci.

On nie wróci. 
Będę tęsknić dalej.

Zerwałam się do biegu. 
Nie chciałam by kiedykolwiek ktoś jeszcze mnie dogonił.
Mój cień podążał za mną, równie szybko, wyraźnie przejęty swoim odrzuceniem. Próbował przywołać, owładnąć, pokazać prawdę, ale to ja nie słuchałam.