03 lutego 2019

sztorm miłosny

Cóż to, dziewczyno?
Czy jesteś cebrem? Ciągle jeszcze we łzach?
Ciągłe wezbranie? W małej swej istotce
Przedstawiasz obraz łodzi, morza, wiatru:
Bo twoje oczy, jakby morze, ciągle
Falują łzami; biedne twoje ciało
Jak łódź żegluje po tych słonych falach.
Wiatrem na koniec są westchnienia twoje,
Które ze łzami walcząc,
A łzy z nimi,
Jeżeli nagła nie nastąpi cisza,
Strzaskają twoją łódkę.

*** 
  
                       

-Zamknij się, Szekspirze!- wykrzyknęłam pełna pogardy w martwą przestrzeń. Wątłe ciało spoczęło na zimnych, spróchniałych deskach łajby. Kontynuowałam swój monolog, niczym opętana, a wiatr
robił ze mną co tylko chciał, rzucając na boki.

-Jestem szczęśliwa w tym szaleństwie, jak nigdy w życiu! 
Mógłbyś mi nie przypominać o tęsknocie… Nie wybałuszać bezradności,
aby oczodoły zmarłych miały gdzie zawiesić oko. Przestań już!

Ponownie stałam się cebrem. 
Objęłam się w pasie, jak to robię zazwyczaj, gdy potrzebuję człowieka. Dosłownie trzymam się. Zwijam się kłębek. Zabawne, jakby nie spojrzeć.
Widziałam  tylko niekończoną połać sinej i falującej  spokojnie wody,
a pomimo to uśmiechałam się przez łzy. Przerażało mnie otoczenie, ale próbowałam
czuć się bezpiecznie. 
Jakie to nowe, nadzwyczajne doświadczenie, płakać ze szczęścia 
i smutku jednocześnie.
Nie chcę uważać, że wyolbrzymiam, ja tylko dorastam. Otwartą jestem.
Odważną chcę być. Jeszcze zdążę  uznać się milion razy za idiotkę.
Aktualnie pozwalam sobie czuć
Ktoś przedziera się przez mury strachu-tak!-słodycz przypala mi serce.
Ah, i znowu się uśmiecham !

Tak to jest, jak Roszpunka wyrwie się z wieży, wskoczy z impetem do drewnianej łódeczki i powie: A-hoj, Przygodo ! 

Raptem jedna z fal odbiła się od kadłuba i zatoczyła koło wokół mojego małego statku. Zadrżałam. Lodowate krople spadały coraz szybciej na  moją  bladą twarz.
Zimno się zrobiło, wiatr zawiał i dobił. 

Ckliwe myśli mnie zawstydzają. Nie mogę uwierzyć w bycie ważną. 
Jakie to dziwne, jakie odległe, tak dryfować. 
Sama? Samotna? Samotno-sama? 
 Usilnie temu zaprzeczam. Na morzu nie widzę nikogo, ale docierają do mnie wołania.
-krzyczysz coś- myślę sobie - nie, ty się śmiejesz i cieszysz! 
 -nie kocha,
 -nie lubi, 
 -nie chcę,
 -zostawi
 -nieprawda!- wyszeptałam do samej siebie - proszę, dać odetchnąć 
 Płynęłam tak na swojej łódeczce z ciekawością, a potykająca się woda tworzyła akompaniament pod kołysankę. Zaczęłam nucić cichutko:
-Żyj z całych sił i uśmiechaj się do ludzi… bo nie jesteś sam... 
                                
***
Nie wiedziałeś czy mnie przytulić, ja wtuliłam się w Ciebie. 
Nikt nie mógł zobaczyć w tym nic niezwykłego. Byliśmy tylko dwójka ludzi żegnających się przy pasach. Inni biegli na uczelnie, do pracy, w sumie wszędzie. 
Twoje. Zielone, zmęczone oczy. Zmarznięte poliki. Trupie ręce. Zniknęły po 20 minutach.
 
Pierwszy raz czułam spokój, gdy ktoś odchodził, choć nie powstrzymywałam łez.
Rządził mną lęk, że historia kołem się potoczy i stracę.
 Ja, dziewczynka z zapałkami usiadłam na schodkach wnęki i uśmiechnęłam się. Zadzwoniłam do Mateusza i krótko opisałam bieg wydarzeń.
- co teraz? - spytał. 
Nic. 
-trzymaj się, Iskierko- rzucił na koniec rozmowy. 
 Dwóch przechodniów zwolniło kroku i złapało ze mną kontakt wzrokowy. 
Ciekawe, co wtedy pomyśleli. 
Nieszczęśliwa miłość?
Kto płaczę w pierwszy dzień Nowego Roku?
Zgubiła się? 

Gdy potop ustał, podniosłam się z zimnego marmuru i wolnym krokiem wróciłam do sklepu.  Wichura trwała za oknem, imitując depresyjną scenerię. Świat sobie z nas żarty robił, bębniąc w okno kulami gradu. Zastałam milczenie i badawcze spojrzenia za ladą. Nie wyszczerzałam się nadmiernie, twarz miałam bez wyrazu.
Zamknęłam się w swoim świecie.
Usilnie trzymałam ognik przy sercu cały wieczór. Powtarzałam Twoje słowa.
-dbaj o siebie, dbaj o siebie, proszę


Moje. Szare, opuchnięte oczy, rumieńce, czerwone od mrozu opuszki palców ukryły się w pamięci.
 
***
Otworzono puszkę pandory w rodzinie. 
Stare zaropiałe zmory i straszydła opanowały korytarz.
Pierwszy raz, ukryta pod kocem, szeptałam do siebie, jakby ktoś był obok i próbował pocieszyć. Zimno wiązało mi nogi. Nie mogłam zasnąć.
 Zobaczyłam przed sobą zachmurzony, wyczekujący księżyca nieboskłon.
Zrobiło mi się niedobrze. Fale szumiały wrogo i rytmicznie.  Nie chciałam więcej jeść.
Będzie burza, łódka nie wytrzyma. 
Co jeśli? 
- Ludzie mówili, że pójdę na dno.

Przyglądałam się zahipnotyzowana i zmęczona wodzie. Powoli, ku celu.

 Uspokajała mnie rządząca nią harmonia.
 Straciłam świadomość, gdy spostrzegłam Mały Wóz, a potem Oriona
 i Kasjopeję, i tak nostalgia dopięła swego zaknęblowała moje usta, zamknęła powieki...

   


Nareszcie sen przestał być straszny, a został przyjęty.